środa, 27 marca 2013

Rozdział 17 "Wsparcie"

Poniedziałek; 14.01.13r;
Londyn

Po raz setny spojrzałam na zegarek, 0:02. Już dwie minuty temu powinien się pojawić. A co jeśli się rozmyślił? Może już ją zabił? Otarłam rękawem mojej o wiele za dużej bluzy pojedynczą łzę. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Bałam się co się stanie jeśli się tu pojawi, ale bałam się też, że nie przyjdzie. Z wyjściem z domu nie zauważoną poszło łatwo, chłopaki spali na kanapie, a kiedy oni zasną prawie nic nie jest w stanie ich obudzić. Nerwowo stąpałam z nogi na nogę. Mogłam się cieplej ubrać, ale niestety mój mózg myśli zawsze po fakcie. W getrach, wielkiej bluzie i trampkach nie było mi zbyt ciepło. Trzęsłam się strasznie i próbowałam się jakoś ogrzać. Z moich oczu znowu pociekły łzy, z nerwów. Ponownie spojrzałam na zegarek, 0:04. Założyłam kaptur i zaczęłam skakać. Próbowałam zrobić coś, żeby nie zamarznąć. Efekt był odwrotny, bo zimne powietrze zaczęło mnie przewiewać we wszystkie możliwe strony i zrobiło mi się jeszcze zimniej. Westchnęłam, bo mimo, że upłynęło dopiero kilka minut odkąd tam przyszłam to mnie wydawało się, że całe wieki. Nagle usłyszałam, piosenkę. Kojarzyłam ją skądś, ale nie mogłam sobie przypomnieć skąd. Zaczęłam się rozglądać za źródłem dźwięku, ale było tak ciemno, że nic nie widziałam. Nagle w mojej głowie otworzyła się szufladka z tym wspomnienie. Zamknęłam oczy i czułam jak przenoszę się do tamtego momentu. Ten zapach, to mieszkanie, słuchawki na moich uszach, nie moje słuchawki. Szłam przez jego dom, aż w końcu otworzyłam drzwi, jego pokój. Spojrzałam na biurko i TEN obrazek. Zobaczyłam go tak dokładnie jak wtedy. Pamiętam, że usiadłam i napisałam... Mogłabym te słowa powtórzyć o każdej porze, pamiętam je na pamięć. [Rozdział 3] Zacisnęłam powieki, z których wypłynęły łzy, tęsknoty? Zaczęłam szeptać te słowa.

- Życie baletnicy jest powtarzaniem. Ciągłym powtarzaniem. Przez kilkanaście lat ćwiczysz to samo ćwiczenie tylko po to, żeby dać jeden występ i pokazać ludziom swoje umiejętności. To nie ma sensu... Emocje spowodowane moim znudzeniem i niechęciom do tych ćwiczeń rosły i rosły jak wielki balon aż w końcu pękły od nadmiaru negatywnych emocji. Wybuchłam i postanowiłam zakończyć to raz na zawsze. Niestety po tym wszystkim zostaje ślad. Rana w mojej psychice. Nawet kiedy się zagoi zostaje blizna, której nie da się usunąć. To zostaje na zawsze i nieodwracalnie. Nie da się wymazać tych bolesnych wspomnień i lat, które spędziłam na robieniu czegoś czego nienawidzę. To tak jakby zostały one zaznaczone w mojej pamięci niezmywalnym mazakiem. Choćbym przez lata tarła w nie gumką i tak nie znikną... 

- ...Zostaną, a wraz z nimi smutek i wieczna pamięć o zmarnowanej części mojego życia - podskoczyłam cała i momentalnie otworzyłam oczy. Przerażona zaczęłam się rozglądać za kimś, kto to powiedział. Nikogo nie zobaczyłam. Muzyka przestała grać, a ja poczułam jak strach ściska mnie w brzuchu. I nagle wszystko połączyło się w całość. Aż nie mogłam się sobie nadziwić, że na to nie wpadłam. Ta muzyka, ten ktoś dokończył za mną słowa, które zostawiłam w jego mieszkaniu. Tęsknił za mną, chciał mnie odzykaskać i tylko i wyłącznie dlatego porwał mamę... Przykucnęłam zdziwiona i lekko przerażona swoim odkryciem.
- Marcin...? - powiedziałam piskliwie. Nie musiałam długo czekać na odpowiedź.
- Sandra...? - to było dziwne i nasza rozmowa nie miała żadnego sensu. Była strasznie głupia i totalnie bezsensowna. Usłyszałam jak ktoś biegnie. Do mnie, coraz szybciej. Dosłownie na mnie wpadł. Przewrócił mnie z pozycji kucącej na plecy i rzucił się na moje usta. Co miałam zrobić? Po to tam przyszłam, żeby dać mu to co chciał, czyli MNIE... Spodziewałam się tego, więc właściwie bez zbędnego szarpania się odwzajemniłam pocałunek. Nie było by tak źle, ale nagle...
- ZABIJĘ CIĘ! - ktoś ubrany cały na czarno podbiegł do naszej dwójki i uderzył Marcina. Upadł bezwładnie na ziemię, a z jego nosa zaczęła cieknąć krew. Odsunęłam się i przerażona obserwowałam wszystko z bezpiecznej odległości. Facet w kominiarce na twarzy podniósł krwawiącego do góry za przód jego kurtki.
- TY ŚMIECIU! ZGINIESZ! - krzyknął mu w twarz i rzucił nim z całej siły w drzewo. O dziwo Marcin nadal został przytomny. Kulił się i stękał z bólu. Jego oprawca zaśmiał się i podszedł do niego. Kopnął go i jeszcze raz przywalił mu w twarz.
- I co Romeo? Umowa to umowa. Musisz ponieść konsekwencje. - wyjął z kieszeni swojej kurtki nóż. Kucnął przy Marcinie i podniósł go do góry. Prawie krzyknęłam z przerażenia, ale bałam się zareagować, przecież to samo mógł zrobić ze mną. Zacisnęłam oczy. Po jakimś czasie, kiedy wszystkie dziwne odgłosy ucichły powoli je otworzyłam. Już go nie było.Rozejrzałam się dla pewności i szybko pobiegłam pod drzewo, gdzie leżał Marcin. Upadłam na kolana i zaczęłam krzyczeć.
- SŁYSZYSZ MNIE? TO JA! SANDRA! HALO?! - nic, zero reakcji. Zaczęłam płakać. Nigdy nie widziałam czegoś takiego. Obok niego była wielka kałuża krwi, a on sam był w strasznym stanie. Przyłożyłam ucho do jego klatki piersiowej. Najpierw nic, jednak po chwili usłyszałam cichutkie bicie serca. Musiałam biec po pomoc. Szybko wstałam i ruszyłam w drogę.
- Sandra... - właściwie to szepnął. Odwróciłam się momentalnie i wróciłam do niego.
- Po... całuj... mnie - mówienie przychodziło mu z taką trudnością, że z moich oczu pociekły łzy. Zaskoczyła mnie jego propozycja. Przybliżyłam się do niego i zrobiłam to o co poprosił.

Odsunęłam się i spojrzałam mu w oczy. Nie ruszały się. Po raz drugi przyłożyłam ucho do jego klatki piersiowej, ale ty razem nic. Wszystko działo się tak szybko. 30 uciśnięć, kilka wdechów. Zmęczona spojrzałam na niego, ale nadal nic.
- TY MUSISZ ŻYĆ! SŁYSZYSZ! - zapłakana nie przestawałam. Nie wiem ile to trwało, ale w końcu brakło mi sił. Opadłam bezwładnie na zimną ziemię i rozpłakałam się jeszcze bardziej. Spojrzałam na jego ciało, martwe ciało.
- Przepraszam... - wyszeptałam i schowałam twarz w dłonie. Huk. Tak, to właśnie usłyszałam. Przerażająco blisko, jakby wystrzał z pistoletu. Zamarłam. Przecież nadal nie wiedziałam gdzie jest morderca Marcina.Wstałam i ile sił w nogach pobiegłam do willi chłopaków.
- Jezu, Sandra! - Ed upuścił pistolet i podbiegł do mnie. Nie mogłam powiedzieć ani słowa. Zachowywałam się tak jak wtedy Abigail. Po prostu łzy nie pozwalały mi nic powiedzieć. Podbiegłam do zapłakanego Harrego.
- GDZIE TY DO CHOLERY BYŁAŚ!? TAK SIĘ MARTWIŁEM! - krzyknął i otarł łzy. Przytulił mnie mocno. Obejrzałam się za siebie, gdzie stała cała ich czwórka. Mimo wszystko śmiesznie wyglądali, wszyscy z minami typu "WTF??" w swoich kolorowych piżamach. Ed nakazał nam wejść do środka, ale nie zrobiłam tego. Pociągnęłam Hazzę za rękaw i pobiegłam do miejsca gdzie leżał Marcin. Dalej pamiętam tylko pojedyncze skrawki wspomnień.

Policja, płacz i ten moment kiedy wtulona w Harrego patrzałam jak zasuwają worek z jego ciałem. Chyba zemdlałam, ale nie wiem. To wszystko zaczęło mnie przerastać...

... nadal nie mogę uwierzyć w to co zadziało się ostatnio w moim życiu. Podsumowując to:
1. Rzucenie baletu i postawienie się rodzicom.
2. Ucieczka do Londynu z Polski.
3. Poznanie 1D i zostanie dziewczyną Harrego Stylesa.
4. Dowiedzenie się o dziwnej sytuacji między moimi rodzicami.
5. Porwanie mamy.
6. Śmierć Marcina.
To wszystko jest chore! Przeżyłam więcej niż nie jedna osoba w ciągu całego swojego życia. Z resztą wymieniłam tylko te najważniejsze rzeczy... Trzeba odnaleźć mamę i to jest (nadal) moim celem. Potem odkryję o co dokładnie chodzi w związku rodziców.

Schowałam zeszyt do szufladki w szafce nocnej, bo ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę! - krzyknęłam tylko i w samej bieliźnie zaczęłam przeglądać garderobę w poszukiwaniu ubrania. Potrzebowałam pogadać z jakąś dziewczyną, a tak się składało, że znałam tylko jedną - Abigail. Postanowiłam do niej pójść. Nie myślałam nad tym kto wchodzi.
- Eee... - spojrzałam przez ramię i zobaczyłam Nialla stojącego przy moim łóżku. Cały czerwony z zakłopotaniem drapał się po głowie. Roześmiałam się i zarzuciłam szybko na siebie jakaś koszulę. Podszedł do mnie bliżej i spuścił głowę.
- Bo wiesz... Tak sobie pomyślałem, że... - jeszcze bardziej się zarumienił i rozejrzał się zdenerwowany po moim pokoju. - ...że skoro tyle przeszłaś, to Ci dam coś na pociesznie... - wyciągnął zza pleców rękę z małym pudełeczkiem czekoladek.











 
Wzruszyłam się... Niall ma naprawdę dobre serce. Otarłam łzę i uśmiechnęłam się strasznie szeroko.
- Boże! Jesteś wspaniały! - przytuliłam go strasznie mocno i cmoknęłam go w policzek. Usiadłam na łóżku i otworzyłam pudełko.
- Jakie śliczne! - czekoladki były urocze. Spojrzałam na Nialla, ale on nadal stał jakby go zamurowało. Pomrugał szybko oczami i usiadł obok mnie. Na jego twarzy pojawił się strasznie wielki banan, a oczy rozbłysły.
- Cieszę się, że Ci się podobają. - wyjęłam jedną z nich i spojrzałam na blondaska.
- Jaka jest ta?
- Nie wiem, życie jest jak pudełko czekoladek, nigdy nie wiesz na jaką trafisz. - powiedział i spojrzałam mi w oczy. Bardzo głęboko. Dosłownie głupiałam od tego spojrzenia. Bardzo mądre słowa, coś w nich jest. Nawet bardzo dużo. Uśmiechnęłam się lekko i włożyłam czekoladkę do ust. Pyszna... Biała czekolada, waniliowe nadzienie i dla kontrastu mała wisienka w środku.
- Mmm... - zamknęłam opakowanie, ale przypomniałam sobie o naszym żarłoku i ponownie je otworzyłam. Wyciągnęłam w jego stronę.
- Nie, dzięki. Są twoje. - uśmiechnął się, a ja tylko wzruszyłam ramionami i odłożyłam pudełko na półkę.
- Ja już pójdę... - Niall wyszedł z mojego pokoju zostawiając mnie samą.
 
Deja Vu... Nie otwiera. Weszłam do środka i szybko poszłam do jej sypialni. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam jak siedzi na łóżku z dziwnym uśmiechem na twarzy.
- Co jest? - już chciałam usiąść obok niej, ale krzyknęła.
- Patrz! Pająk! - wskazała palcem na drugi koniec pokoju. Ja, że jestem bardzo naiwna podeszłam we wskazane miejsce i bliżej przyjrzałam się ścianie. Ona coś otworzyła, rzuciła i zamknęła.
- Patrz, to tylko jakaś plama. - popatrzyłam na nią.
- No fakt, musiało mi się coś pomylić. Chodźmy już lepiej. - wstała i dosłownie wypchnęła mnie z pokoju zamykając drzwi.
 
- Kiedy pogrzeb? - spojrzała na mnie smutnym wzrokiem.
- W środę... - wydmuchałam nos w chusteczkę i otarłam łzę.
- Nie martw się, dobrze będzie. - uśmiechnęła się lekko i przytuliła mnie. Szłyśmy chwilę w kojącej ciszy ulicami Londynu. Podobało mi się to. Ostatnio cisza jest dla mnie najlepszą muzyką.
- Patrz! To oni! Chodź! - Ab pociągnęła mnie w stronę chłopaków, których już spotkałyśmy kilka razy. Jak zawsze tańczyli. Na nasz widok uśmiechnęli się i przybili nam piątkę. Wahałam się trochę, ale w końcu postanowiłam ponieść się muzyce. Pokazywałam wszystkie swoje umiejętności wykonywałam takie figury na jakie miałam ochotę, jakie podpowiadało mi serce. To było właśnie najpiękniejsze. W tańcu można się zatracić. Wspomnienia żyły we mnie przez co z moich oczu ciekły łzy. Zakończyłam występ i zmęczona sięgnęłam po chusteczkę i butelkę wody. Wkoło nas zebrała się grupka ludzi, którzy klaskali i wrzucali do czapki jednego z chłopaków pieniądze.
- Brawo brawo, wspaniały występ. - z tłumu wyszedł elegancko ubrany mężczyzna.
- Nazywam się Peter Smith. - wyciągnął w moją stronę rękę. Uścisnęłam ją, ale nadal nie wiedziałam o co chodzi. Potem przywitał się ze wszystkimi pozostałymi tancerzami, w tym z Abigail. Następnie podał każdemu z nas jakąś ulotkę.
- Liczę na wasze przybycie. - uśmiechnął się prawie niezauważalnie i odszedł zostawiając nas zdziwionych. Spojrzałam na ulotkę. Nagłówek głosił:
 
 London Hall Of Fame Dance School 
invitation to casting
17th January 2013, Thursday
 
 
 
__________________________________________________________________________________
 
No i mamy 17 rozdział! Spodziewaliście się takiego obrotu sprawy? Co myślicie? Piszcie wszystko w komentarzach! Proszę zadawajcie pytania w zakładce "Wasze blogi i pytania" i podawajcie swoje twittery w zakładce "Informowani". Jak wiecie jest przerwa świąteczna, więc rozdział dodam wcześniej! ;** To chyba wszystko, jak zawsze przepraszam za błędy!
Buziaczki, Mundzia! xoxo
 

piątek, 22 marca 2013

Rozdział 16 "Moja decyzja"

Niedziela; 13.01.13r;
Londyn

Stałam w ciemnościach. Nie widziałam nic po za czarną pustką. Słyszałam szelesty za sobą, przed sobą i ogólnie wszędzie. Bałam się, strasznie się bałam. Ktoś poruszał się zwinnie obok mnie, ale nie chciał mi pokazać swojej twarzy.
- Halo?! Jest tu kto...? - trzęsącym się głosem krzyknęłam w ciemność. Dobrze wiedziałam, że ktoś tu jest, ale chciałam się upewnić. Nagle poczułam jak czyjeś ręce obejmują moją szyję i przykładają mi coś metalowego do gardła... Nóż. Zaczęłam głośniej oddychać, a moje nogi niebezpiecznie się trzęsły. Strach wziął górę i nie mogłam nic powiedzieć, tak się bałam co za chwilę nastąpi.
- Boisz się. - stwierdził ktoś za mną i znowu przeżyłam szok. Znałam ten głos cholernie dobrze, za dobrze. Zaczął szeptać do mojego ucha.
- Teraz nikt Ci nie pomoże. Zayn, Marcin, mamusia. Nikt! - przełknęłam ślinę.
- Ha ha... - próbowałam wykrztusić jakieś zdanie, ale w gardle miałam wielką gulę.
- Brawo brawo, wiesz jak on się nazywa. - za plecami usłyszałam kolejny głos. Zayn... Przeleciało mi przez głowę. Nagle wszyscy stanęli przede mną. Cała piątka. Chłopcy, którym zaufałam, lubiłam ich, a jednego kochałam... Stali tam i patrzeli na mnie takim spojrzeniem... Z pogardą. Przeraziłam się, bo nóż nadal nie zniknął z mojego gardła, a skoro oni byli tam, to... kto go trzymał? Zaczęłam płakać. Wiedziałam, że coś mi zrobią, że będę cierpiała. Zabiją mnie, albo gorzej... Z z zg... To słowo nie mogło mi nawet przejść przez myśli. Nie mogłam zrozumieć dlaczego oni i ktoś za mną...
- I co? Nie będziesz już dziewczyną Harrego Stylesa! Słuch o tobie zaginie, tak jak i po twojej mamusi! - Zayn podszedł do mnie i wykrzyczał mi to prosto w twarz.
- Teraz TY będziesz cierpiała! - odezwał się ten kto trzymał nóż. Głośno przełykałam ślinę i usiłowałam opanować łzy. Ale Abigail? Przecież byłyśmy przyjaciółkami...
- O patrzcie! Poryczała się! Biedactwo! - Ab krzyknęła na co wszyscy wybuchli śmiechem. Harry dał jakiś znak Liamowi, na co on wyciągnął jakiś worek z krzaków. Rozwinął go i moim oczom ukazało się jej ciało... Mamy... Zaczęłam jeszcze bardziej płakać, ale nie miałam odwagi, żeby zrobić coś więcej. Było już za późno...
- A gdzie twoja mamusia Sandra? - Louis spojrzał po wszystkich i zatrzymał wzrok na mnie. - Nie żyje! - zmrużył oczy i uśmiechnął jakoś tak... Złowieszczo? Nagle ktoś popchnął mnie przez co upadłam na kolana. Wszyscy stanęli naokoło mnie i zaczęli mnie kopać i bić, krzyczeli, a ja tylko kuliłam się i płakałam. Co miałam zrobić? To i tak był koniec...
Obudziłam się i usiadłam wyprostowana. Zaczęłam poszukiwać wzrokiem Harrego i zauważyłam go. Leżał zakrwawiony obok mnie. Włożyłam twarz w dłonie i rozpłakałam się. Zauważyłam na oknie napis, krwią... DZIWKA. Złapałam się za głowę, oni szeptali, mówili, krzyczeli!
- Dziwka dziwka dziwka dziwka dziwka dziwka dziwka ...

- AAAAAAAAA! - niepochamowany płacz wypłynął ze mnie. Łkałam i krzyczałam jak opętana. Nagle w drzwiach stanął przerażony Harry.
- Boże! Co się stało?! - podbiegł do mnie i posadził sobie mnie na kolanach. Wtuliłam się w jego koszulkę i dalej wyłam.
- Ja się boję! Pomóż mi! Oni mi coś zrobią! Nie chcę tam iść... - powiedziałam z wielkim trudem, bo przez płacz  strasznie ciężko mi się mówiło.
- CO? - przestałam na chwilę i oderwałam głowę od torsu Hazzy. Spojrzałam mu prosto w oczy, które powiększyły się kilka razu i z przerażeniem się we mnie wpatrywały.
- Dobrze się czujesz? Może masz gorączkę? - z uczuciem przyłożył rękę do mojego czoła. On nic nie wiedział... Nie mógł mi pomóc... Nikt nie mógł mi pomóc... Rozpłakałam się jeszcze bardziej. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje i szczerze? Nie obchodziło mnie to. Loczek zniósł mnie na dół i posadził na blacie w kuchni. Zaczął przeczesywać wszystkie szafki i w końcu znalazł termometr. Włączył go i już chciał mi włożyć pod pachę, kiedy złapałam go za rękę.
- Nie Harry. Nic mi nie jest. - opuścił dłoń i spojrzał na mnie.
- Ale ja się martwię o Ciebie... - złapałam go za głowę i podniosłam ją tak, że była kilka centymetrów od mojej.
- Skoro mnie kochasz to zrób to o co Cię proszę. - wpiłam się w jego usta od razu całując go strasznie łapczywie. Doszłam do wniosku, że mogę go już nigdy nie zobaczyć. Chciałam wycisnąć z tych ostatnich naszych wspólnych chwil wszystko co się da.

Obudziłam się na kanapie w salonie, naga. Harry leżał obok mnie i jeździł sobie palcem po moim brzuchu. Strasznie mnie łaskotał więc roześmiałam się serdecznie. Zaczęłam chichotać jak wariatka, a on coraz bardziej łaskotał mnie po całym ciele.
- NIC NIE WIDZIAŁEM NIC NIE WIDZIAŁEM NIC NIE WIDZIAŁEM - Louis zakrywał sobie dłońmi oczy i szedł do kuchni. Roześmiałam się jeszcze bardziej, a Harry zawstydzony sięgnął po jakiś koc i przykrył nas nim, bo oby dwoje byliśmy nadzy. Po schodach zbiegł następny 'ktoś'.
- UWAŻAJ! ONI TO ROBIĄ! - Louis krzyknął do tego 'ktosia'.
- O RANY! - irlandzki akcent odezwał się tuż za kanapą.
- Spoko Nialler. Okryliśmy się i nic nie robimy. - uśmiechnęłam się na co Horanek nieśmiało odsłonił oczy i i spojrzał na mnie. Pokazał rząd białych zębów i szybko wskoczył na fotel. Zrobił "oczy kota ze Shreka".
- Jeść? - roześmiałam się i spojrzałam na niego. Pokiwał tylko głową.
- O nie nie! Ty się nie przemęczasz! Ja zrobię! - Harry chciał mnie wyręczyć, więc nie protestowałam
- To chooodź! Głodny jestem! - Niall wstał i pogładził się po brzuszku.
- Jak mam wstać? Zamknij oczy to pójdę się ubrać. - powiedział Harry na co Nialler odwrócił się i zacisnął powieki. Cmoknęłam Loczka w policzek, a on wstał i poszedł na schody. Patrzyłam się za nim aż zniknął na górze. Piękne ma ciało...
- Już? - Niall się niecierpliwił.
- Tak, możesz patrzeć. - otworzył oczy i pobiegł w podskokach do kuchni. Zostałam sama i to bardzo źle. Przypomniało mi się to co miałam zrobić... Brzuch mnie zabolał, a do oczu cisnęły się łzy. Nie miałam na to ochoty. Owinęłam się szczelnie kocem i wstałam. Nie chciało mi się zbierać ubrań z wczoraj, więc pobiegłam do swojego pokoju. Po drodze minęłam Hazzę, który schodził na dół już ubrany.
- Za 20 min będzie śniadanie. - powiedział na co kiwnęłam głową. Poszłam dalej i nareszcie znalazłam się w moich ukochanych czterech ścianach. Podeszłam do lustra i spojrzałam na siebie. Nie wyglądałam źle, nawet całkiem dobrze, po za opuchniętymi oczami.
Ubrałam się w jakieś dresy i włączyłam muzykę. [LINK] Nie trudno się domyślić, że tańczyłam. Oderwałam się od przerażającej mnie rzeczywistości i byłam w moim własnym świecie. Pełnym magii, miłości i wszystkiego co dobre. Piosenka dobiegła końca, a ja chwyciłam opakowanie papierosów i wyszłam na balkon.

Kończyłam przeżuwać ostatni kęs naleśnika. Połknęłam go i zaczęłam się zastanawiać co dalej robić. Harry jak to on poszedł gdzieś. Zaraz po nim zmyła się reszta, a ja zostałam sama. Prawie całkiem sama, bo Paul mnie pilnował. Od czasu porwania mamy boją się o moje bezpieczeństwo i dają mi ciągłą ochronę. Zarzuciłam na siebie sweter i postanowiłam pójść do Abigail. Po chwili siedziałam z Paulem w samochodzie i byłam w drodze do jej mieszkania.
- Jesteśmy na miejscu. Odprowadzić Cię pod drzwi? - zakomunikował mi.
- Nie dzięki, poradzę sobie. - wkurzał mnie, bo przecież jestem pełnoletnia. Nie musi się mną interesować i opiekować jak małą dziewczynką. Zamknęłam drzwi i pomknęłam w stronę mieszkania Ab. Dzwoniłam, pukałam, ale odpowiadała mi tylko pusta. Nacisnęłam klamkę i drzwi się otworzyły. Bałam się wejść do środka, ale za bardzo zżerała mnie ciekawość. Pomalutku, po cichutku na paluszkach przeszłam do salonu, potem do łazienki, aż w końcu doszłam do jej pokoju.
- Jezu! Co ty zrobiłaś!? - porzuciłam wszystko co miałam w rękach i podbiegłam do siedzącej na podłodze Abigail. Zakryła pośpiesznie ręce rękawami, ale odsunęłam je. Krew...
- Dlaczego to zrobiłaś?! Matko, gdzie masz apteczkę?! - próbowałam coś z niej wyciągnąć, ale ona tylko kiwała się i płakała. Widać było, że od dłuższego czasu. Była w strasznym stanie: rozmazany makijaż, zniszczone włosy, pokrwawione ubranie i opuchnięte oczy. Nie mogłam na nią patrzeć. Wygrzebałam z torebki chusteczkę i otarłam jej oczy, następnie zużywając całe opakowanie chusteczek zatamowałam cieknącą krew. Zabrałam żyletkę i poszłam poszukać jakiegoś bandarza. Ona nic, tylko płacz. Znalazłam, więc wróciłam do niej i opatrzyłam jej rękę. Zaprowadziłam ją na kanapę i przykryłam kocem. Ona tylko łkała. Zaparzyłam herbatę i postawiłam dwa kubki na stoliku. Spojrzałam na nią i czekałam aż coś powie. Martwiłam się o nią, strasznie. Musiała mieć jakiś straszny problem, przecież bez powodu. Przez kilka minut milczała więc zrezygnowana i poddenerowawana sięgnęłam po papierosa.

 - Przepraszam... - wybełkotała i znowu się rozpłakała. Odłożyłam papierosa i przytuliłam ją. Tak po prostu, jak przyjaciółka przyjaciółkę. Myślę, że tego potrzebowała, ciepła, wsparcia. Cokolwiek się stało postanowiłam, że jej pomogę. Takie było moje zadanie. Włączyłam jakiś film i zaczęłam go z nią oglądać. Nie odzywała się. Co jakiś czas wybuchała płaczem, a po za tym właściwie jej "nie było". Usłyszałam ciche chrapanie, zasnęła. Spojrzałam na nią. Biedna, opuchnięta twarz i zamknięte powieki. Śliczne, malinowe usta, idealnie rozstawione oczy i prościutki nos. Boże?! O czym ja myślałam?! Opamiętałam się w porę i delikatnie zsunęłam ją ze swojego ramienia, bo na nim zasnęła. Przykryłam ją kocem i napisałam karteczkę.

"Zasnęłaś kochana. Ja poszłam, jak będziesz coś chciała - dzwoń! Proszę Cię, nie rób już tego...
Sandra xx"
 
Cicho wyszłam z mieszkania i poszłam do pobliskiej kawiarni. To wszystko mnie przerastało. Nie mogłam przestać się zastanawiać, po co i dlaczego to zrobiła. Nigdy nawet nie przeszło mi przez myśl, że ona mogłaby się pociąć. Musiało się zdarzyć coś bardzo poważnego. Martwiłam się, że kiedy się obudzi znowu to zrobi. Wyjęłam z torby książkę i pochłonęłam się lekturze.
 
Zerknęłam na zegarek, 16.00. Zrobiłam się głodna, więc zamówiłam sobie obiad. Zjadłam go i postanowiłam wrócić do domu. Sprawdziłam jeszcze telefon, ale nic, pustka. Pojechałam taksówką i już po chwili stałam pod drzwiami mojego i chłopaku domu. Otworzyłam je, odłożyłam płaszcz i buty. Potrzebowałam ciszy, więc nie dołączyłam do chłopaków grających w jakąś grę na PS3. Musiałam sobie wszystko przemyśleć. Położyłam się na łóżku i przymknęłam oczy. Cały czas widziałam tą krew, żyletkę. Przeszedł mnie dreszcz na samo wspomnienie tego zdarzenia. Wyjęłam z szuflady szafki nocnej mój zeszyt i sięgnęłam po długopis.
 
"17.00 Zostało jeszcze trochę czasu, ale ja już umieram. Strasznie się boję, ale tak pragnę odzyskać mamę. Dobrze robię? Tak, nie odpowiesz mi. Tak potrzebuję podzielić się z kimś tą informacją, ale nie mogę. No cóż... To wszystko moja wina, więc muszę to odkręcić. Jak myślisz drogi pamiętniku, czemu Abigail się pocięła? Znowu nie udzielisz mi odpowiedzi, której tak potrzebuję. To pytanie nurtuje mnie odkąd ją zobaczyłam. Nie widziałam nigdy takich ran i tyle krwi... Coś strasznego...
 
19.00 Od dwóch godzin słucham muzyki i naprawdę już nie mogę. Północ zbliża się nieubłaganie. Boję się... Pomóż...
 
22.30 Zostało już tylko półtorej godziny! Umyłam się i siedzę w dresie na łóżku. Co mam robić? Chłopcy oglądają coś na dole, pewnie zasnęli. Poczytam książkę."
 
23.55 Za pięć minut... Muszę już iść... Tak się boję, że już nie wrócę... Mogę tam nie iść, ale wtedy już nigdy jej nie zobaczę. To mój wybór, takiego dokonałam i zrobię to co sobie postanowiłam. Idę... Żegnaj pamiętniku..."
 
__________________________________________________________________________________
 
Mamy 16 rozdział! :D Co myślicie? Tak wiem, jestem okropna, ale musiałam w takim momencie przerwać. Co się stanie kiedy Sandra pojawi się o północy? Kogo tam spotka? Piszcie swoje przypuszczenia w komentarzach. Zapraszam kochani do zakładki "Informowani", podawajcie tam swoje twittery, a będę Was informowała o nowych rozdziałach. Zapraszam również do zakładki "Wasze blogi i pytania" gdzie możecie zadawać mi pytania i bohaterom też. Na każde odpowiem! ;3 To chyba wszystko, nie wiem kiedy następny rozdział. Wierzcie, że piszę je jak najszybciej się da, ale niektóre rzeczy nie zależą ode mnie...
P.S. Przepraszam za błędy, ale jestem leniem i nie chce mi się ich dzisiaj poprawiać...
Pozdrawiam! xoxo

 

sobota, 16 marca 2013

IMAGIN Z LOUISEM

Słuchajcie kochani, napisałam imagina na konkurs, ale nie powiodło mi się w nim, więc publikuję go tutaj, żebyście mogli go przeczytać. Myślę, że nie wszystkim chciało się wchodzić na innego bloga, a więc dla leni pojawia się tutaj.
__________________________________________________________________________________

Dla mnie czas się zatrzymał. Byłam tylko ja i on. Pełna zachwytu podziwiałam jak jego nogi zgrabnie poruszają się. Przy każdym ruchu mięśnie napinały się i rozluźniały po chwili. Ma idealne nogi, idealny brzuch, idealne włosy i oczy, ogólnie nie ma kogoś bardziej perfekcyjnego niż on. Jedno podanie, drugie i już po chwili jak zawodowy piłkarz z zawrotną prędkością kopnął piłkę idealnie do bramki. Tak, wiem. Znowu IDEALNIE, ale to nie moja wina, że on robi wszystko perfekcyjnie. Wszystkie dziewczyny wstały i zaczęły krzyczeć, ale ja nieruszona siedziałam lekko się uśmiechając. Nie będę się mu narzucać. Oczywiście miałam ochotę wstać i wydrzeć się tak, żeby wszyscy w zasięgu kilku kilometrów mnie usłyszeli, ale nie zrobiłam tego. [I.T.P.] zawsze mi powtarza, że jeżeli mi na kimś zależy powinnam go olać, bo wtedy on sam się mną zainteresuje. Podobno chłopaki lubią dziewczyny, które się nie narzucają. Wierzę w to, ale w moim przypadku się to nie sprawdza. Tak więc jestem cichą wielbicielką tego Boga Sexu.

Mój ideał zadowolony biegał po boisku. Mecz się skończył i razem z całą drużyną poszedł do szatni się przebrać. Kiedy przechodził tuż przy trybunach spojrzał na mnie. Jego niesamowite oczy zabłysły i lekko zaróżowione usta wygięły się w uśmiech. Pomachał mi ręką. Moje serce zabiło szybciej i nieśmiało odmachałam mu lekko się uśmiechając. Jego wzrok skręcił, więc spojrzałam w tą samą stronę. Skacząc przez niebieskie krzesełka trybun biegła do niego jego dziewczyna. Tak, wiem, to było za piękne, żeby mogło być prawdziwe. Powinnam już dawno dać sobie z nim spokój. Jest zajęty, ale serce nie sługa! Samo wybrało sobie jego, a ja nie miałam na to najmniejszego wpływu. Zmarkotniałam, bo brunetka była już w jego objęciach i zaczęli się całować. Nie miałam ochoty na to patrzeć, więc wzięłam tylko moją torbę i ruszyłam w stronę szkoły. Przed głównym wejściem czekała na mnie [I.T.P.]. Szeroko się uśmiechnęła na mój widok i zostawiając wszystko szybko zaczęła biec. Prawie mnie przewróciła i przytuliła mocno.
- Co jest? Louis? - złapała mnie za ramiona. Pokiwałam głową.
- Taaa, Louis. A kto inny? Chodźmy już. - zrozumiała i wzięła swoje rzeczy. Spacerkiem poszłyśmy w stronę jej domu.
Kiedy otworzyłyśmy skrzypiące drzwi uderzył nas zapach obiadu. Uwielbiam do niej chodzić, bo u mnie nigdy nie ma rodzinnej atmosfery. Tak to jest kiedy mieszkasz sama z tatą. On nie gotuje, nie sprząta, wszystko robi nasza gosposia. Od progu przywitała nas jej mama. Poszłyśmy na górę do pokoju [I.T.P.]. Nie jest duży, ale bardzo przytulny. Ogólnie cały jej dom jest stary i z przeszłością. Od zawsze należał do jej rodziny. Za to mój jest nowoczesny. Strasznie równy i bez historii. Nowy, bo ma tylko rok. Wcześniej mieszkałam w bloku razem z rodzicami, ale kiedy mama zmarła, a tata dostał awans przeprowadziliśmy się do tej świątyni nowoczesności. Nie przepadam za nią, ale nie miałam nic do gadania. Mój tata nie uznaje sprzeciwu, taki jest i nic nie jest w stanie tego zmienić.


Od dłuższego czasu siedziałyśmy na dywanie z laptopem. Teraz [I.T.P.] siedziała na swoim twitterze.
- Patrz! Zobacz kto dzisiaj robi imprezę! - wskazała na ekran. Moje oczy szeroko się otworzyły kiedy ujrzałam tweet Boga Sexu. Tak, to on we własnej osobie postanowił uczcić wygraną swojej drużyny.
- Idziemy! - [I.T.P] wstała i zaczęła biegać i krzyczeć.
- Czy ja wiem... - przystanęła w trakcie wykonywania swojego dziwnego tańca szczęścia.
- Jak to? Uderzyłaś się w głowę, czy co? Rozerwiemy się! Wiesz jaką on ma chatę?!
- No wiem, ale...
- Nie ma żadnego ale! Idziemy i już! Chodź! Musimy się zacząć szykować, bo to za trzy godziny, a my z naszą prędkością to nie zdążymy i tak! - złapała mnie za rękę i zaciągnęła do łazienki.
Nie było sensu protestować, bo kiedy sobie coś postanowi to jest uparta jak stado baranów. Ona lubi imprezować, pić i podrywać chłopaków, ale ja nie. Nic na to nie poradzę, ale klimaty zabawy do białego rana u upicia się w cztery dupy jakoś mnie nie przekonują. Pomalowałam się i uczesałam w koka. Nie miałam swoich ubrań, więc pożyczyła mi swoje.

str%C3%B3j.jpg

Postawiłam na klasyk: biała bluzka z czarnym kołnierzykiem, czarne dodatki i do przełamania monotonii - fioletowe spodnie. Zadowolona ze swojego stroju razem z [I.T.P.] wsiadłyśmy do samochodu jej taty. Zawiózł nas pod wielką willę. Było słychać odgłosy muzyki i śmiechy gości. Znowu pomyślałam, że to nie był dobry pomysł, ale moja przyjaciółka była zachwycona, więc nie chciałam jej psuć humoru. Pożegnałyśmy się z jej tatą i poszłyśmy w stronę domu. Nikt nie zauważył naszego przybycia, z resztą normalne. Nie spodziewałam się jakiegoś powitania. [I.T.P] od razu zginęła w tłumie, więc zostałam sama. Smętnie powłócząc nogami poszłam w stronę najbliższej kanapy. Rozsiadłam się wygodnie i obserwowałam ludzi. Większość była już nieźle wstawiona. Kilka całujących się par obrzydzało mi widok i kojarzyło się z Louisem. Wstałam więc i poszłam na poszukiwania łazienki. Było ciężko, bo na każdym kroku czaili się ludzie, a po za tym dom był ogromny.

Usiadłam sobie, tak, niestety na toalecie i wyjęłam z mojej torebki telefon. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić, więc zaczęłam przeglądać zdjęcia. Tak, jestem chora, bo prawie wszystkie są Louisa. Po prostu kiedy nikt nie widzi cykam mu miliony zdjęć. To nie jest normalne, ale nikt przecież nie powiedział, że ja jestem normalna. Siedziałabym sobie tak pewnie do białego rana, ale jakoś tak wyszło, że ktoś mi przeszkodził. Owym ktosiem był Lou. Wpadł do środka głośno trzaskając za sobą drzwiami. Śmiał się strasznie. Zamarłam i szybko schowałam telefon do kieszeni. Bałam się jego reakcji. Jego oczy przeniosły się na mnie i szeroko się otworzyły.
- A skąd się tu wzięłaś? - uśmiechnął się, ale przez to, że był upity wyszedł mu raczej grymas. Dla mnie i tak było to słodkie i poczułam motylki w brzuchu. Po raz pierwszy Louis Tomlinson uśmiechnął się do mnie!
- Rose, tak? - wybełkotał.
- [T.I]. - uśmiechnęłam się. Machnął ręką i chwiejnym krokiem ruszył w moją stronę. Wstałam i oparłam się o ścianę. Doszedł tak blisko, że poczułam jego słodki... NIE! Obrzydliwy, upity oddech na twarzy. To nie był ten Bóg Sexu, to był ktoś zupełnie inny. Moja codzienna ochota pocałowania go pękła jak mydlana bańka. Pojawiła się niechęć. Tak, po raz pierwszy chciałam jak najszybciej uciec przed ideałem. Jak się dowiedziałam NIEideałem. Podjęłam próbę ucieczki, ale złapał mnie za ramiona i przycisnął do ściany.
- A gdzie to Rose uciekasz? Boisz się mnie? Nie ma czego! - i właśnie wtedy wpił się w moje usta. Z całej siły usiłowałam go odepchnąć, ale nie mogłam. Nie umiałam. Zaczął mnie obmacywać, a ja jeszcze bardziej przerażona zaczęłam się coraz mocniej szarpać. Udało mi się. Czym prędzej pobiegłam w stronę drzwi. Przepychałam się przez tych wszystkich ludzi, aż w końcu udało mi się dojść do upragnionego wyjścia. Wypadłam na świeże powietrze jak rakieta. Z płaczem zaczęłam biec przed siebie.

Obudziłam się w domu [I.T.P]. Pewnie mnie wczoraj znalazła i zawiozła do siebie. Szczerze mówiąc moje życie legło w gruzach, bo mój sens życia (czyt. ideał) okazał się wcale nie idealny. Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam go tam. Stał przed jej domem i kiedy ujrzał moją twarz zaczął coś krzyczeć. Ciekawość wzięła górę i otworzyłam okno.
- Błagam! Wybacz mi! Zejdź tu do mnie! Musimy pogadać! - nie mogłam, no nie mogłam mu odmówić. Jego głos miał moc przekonywania ludzi do zrobienia czegoś, nawet wbrew ich woli. Prawie się zabijając zbiegłam po schodach na dół i wyleciałam na dwór. Otworzyłam furtkę i stanęłam z nim twarzą w twarz. Spojrzałam na jego usta. Takie namiętne, pełne, pociągające. Pożądanie mną kierowało... Żałuję tego, ale wtedy po prostu to zrobiłam.
Pocałowałam chłopaka, który noc wcześniej chciał mnie zgwałcić. Tak, jestem nienormalna. To już potwierdzone naukowo. Jego usta były takie idealne. Pasowały do moich jak ulał. Zorientowałam się co robię i odepchnęłam go.
- Przecież ty masz dziewczynę! - nie chciałam być jego kochanką, czy kimś tam. Nie zamierzałam zniszczyć jego związku. - A jak się dowie?
- Nie dowie się. Ja już o to zadbam. Niech to zostanie między nami. - uśmiechnął się kokietersko i objął mnie w pasie. Znowu mnie pocałował, a ja nie protestowałam. Myślicie, że jestem naiwna, ale WY też byście nie umiały przerwać czegoś tak niesamowitego.
- To będzie nasza słodka tajemnica. - szepnął mi do ucha.

Mój związek, a raczej potajemny spisek z Louisem coraz bardziej wymykał się z spod kontroli. Ludzie zaczęli coś podejrzewać, a ja za Chiny nie mogłam się wygrzebać z tego bagna, w które sama siebie wpakowałam. Przeszkadzało mi to, że jednocześnie spotyka się z inną dziewczyną. Po kilku dniach i wielu przemyśleniach doszłam do wniosku, że pora skończyć z tym raz na zawsze. Przerażało mnie to, że chce się uwolnić od kogoś za kogo jeszcze jakiś czas temu dałabym się posiekać. Po kilku przepłakanych nocach umówiłam się z nim w parku.

Siedzieliśmy na ławce. On był wyluzowany i obejmował mnie ramieniem, a ja w środku cała drżałam. Ręce mi się pociły, w gardle miałam Saharę, ale w końcu wstałam i spojrzałam mu w oczy. Te same, które kiedyś były dla mnie całym światem.
- Louis... - przełknęłam głośno ślinę. - nie mogę już znieść tego, że spotykasz się z kimś innym niż ze mną. Chcę Ci powiedzieć, że bardzo Cię kocham, ale dla dobra wszystkich...
- Dobra dobra! Ogarnij się bebe! To koniec tak?
- Tak... - szepnęłam. Czekałam na jego reakcję.
- Kurde! Przegrałem ten kupon!
- Co ty gadasz!? - niczego nie rozumiałam.
- Słuchaj Rose, nie wiedziałem, że jesteś taka naiwna! Ja Cię nie kocham i nigdy nie pokocham. To tylko zakład był o kupon do McDonalda. Przez Ciebie przegrałem! - moje oczy zrobiły się wielkie jak spodki kosmiczne. Z oczu wypłynęły łzy. Teraz wiem, że nie było warto płakać z powodu takiego kretyna.
- Nie jestem do cholery Rose! Mam na imię [T.I.]! - Uderzyłam go w policzek i pobiegłam. Nie spodziewałam się tego. Nawet przez myśl mi to nie przeszło, ale jak widać chłopaki są nieprzewidywalni. Nigdy do końca nie ogarnę płci przeciwnej. Zawsze zostanie dla mnie zagadką nie do rozwiązania.

Dowiedziałam się później, że [I.T.P.] w tym samym czasie co ja również była marionetką w rękach Louisa. Zerwałyśmy z nim wszelkie kontakty. Teraz kiedy przechodząc obok boiska widzę głupie dziewczyny piszczące na jego widok myślę sobie, że dobrze, że to się stało. Inaczej nadal żyłabym w przekonaniu, że Louis jest IDEAŁEM. Nie istnieje człowiek prefekcyjny i to jaki jest na zewnątrz nie ma nic do tego co jest w środku.

czwartek, 14 marca 2013

Rozdział 15 "Gej"

Piątek; 11.01.13r;
Londyn

- To już tak na sto procent? - Abigail spojrzała na mnie.
- Tak. Nie mogę tego tak zostawić. - złapałam w dłonie kubek z herbatą i upiłam jeden łyk.
- Sama pojedziesz? - znowu wlepiła we mnie swoje niebieskie oczy.
- Tak, to sprawa między moją rodziną. - nie widać po mnie załamania, ale w środku mnie rozdziera. Nie mogę się z tym pogodzić. Moim celem stało się odnalezienie mamy. Doszłam do wniosku, że skoro dowiedziałam się o jej zdradzie powinnam powiadomić o tym tatę. Nie mogłam zrozumieć dlaczego nie pytał się o mamę, która zaginęła. Postanowiłam polecieć do Polski ponownie i spotkać się z nim. Lot zaplanowałam na 4.00 w nocy. Znowu upiłam łyk gorącego płynu, który lekko poparzył moje podniebienie.

 
Wbiłam widelec w puszysty sernik, który przed chwilą upiekłyśmy. Szczerze? Nie wiem jak udało jej się zrobić go ze mną nic nie przypalając. Chłopcy pojechali na jakiś wywiad, a my zostałyśmy same. W planie miałam pójście do Abigail i napisanie kartki chłopakom, że wrócę jutro. Nie chciało mi się im opowiadać, więc kartką uniknęłabym zbędnego tłumaczenia.
 
Z jedną torbą zeszłam na dół po czym wsiadłam do samochodu Ab. W ciszy dojechałyśmy do jej mieszkania. Włączyłyśmy telewizor i bezmyślnie gapiłyśmy się jak jakaś babka pokazuje innej co trzeba zrobić, żeby pościel pozostała świeża na dłużej. Straszna nuda, więc zasnęłam.
 
Obudził mnie budzik, który na szczęścia nastawiłam. Okazało się, że Ab też sobie kimnęła. Wzięłam w pośpiechu torbę i pobiegłam do auta. Dojechałyśmy szybko na lotnisko. Odprawa poszła sprawnie, więc ani się obejrzałam, a siedziałam już w samolocie pędzącym z zawrotną prędkością. Doleciałam dość szybko. Był bardzo wczesny ranek, więc postanowiłam pójść do hotelu i poczekać do południa. Zmęczona ciągłymi podróżami rzuciłam się na miękkie, hotelowe łóżko po czym wyjęłam papierosa i zaciągnęłam się. Zdrzemnęłam się, a potem przebrałam w jakieś ładniejsze ubranie, ponieważ na podróż założyłam luźne dresy. Gotowa chwyciłam torebkę i ruszyłam spacerkiem w stronę mojego domu.
 
Dawno tam nie byłam, więc chłonęłam wszystko jak sucha gąbka. Chciałam zapamiętać każdy dźwięk, każdy obraz mojego rodzinnego miasta. Cienka warstwa śniegu pokrywała szary chodnik, jednak ptaki śpiewały wesoło. Słońce świeciło jasno i dzięki swoim promieniom nadawało puchowi blasku. Świecił się milionem kolorów niczym brokat. Trochę było mi zimno, więc przyspieszyłam kroku i doszłam... Całe zdecydowanie odpłynęłam ze mnie w mgnieniu oka. Nogi zadrżały przez co musiałam się złapać drzewa przed domem.
- Bomba... Przejechałam tu po to, żeby teraz się poddać ze strachu?! Taa... gadam do siebie. Normalne? - złapałam się za głowę, bo dziwnie się zachowywałam.
- Może mam gorączkę? - przejechałam wierzchem dłoni po czole, ale wydało mi się normalne.
- No to idziemy. Przestań gadać do siebie Sandra! Ale nie gadam! Gadasz! - pewnie jeszcze dłuższą chwilę byłabym pogrążona w tej jakże interesującej rozmowie, ale ktoś mi przeszkodził.
- Nic Ci nie jest piękna? - jakiś chłopak złapał mnie za ramię, przez co zamilkłam.
- Yy, nie. - poruszyłam ramieniem tak, że je puścił i już miałam zamiar pójść do domu, kiedy znowu mi przeszkodził.
- Masz numer. - wystawił karteczkę i włożył mi ją w rękę. Następnie znowu zwracając moją uwagę wyjął papierosa z kieszeni.
 
 
Moje oczy zaświeciły się, a on tylko uśmiechnął się lekko i odszedł. Gapiłam się jeszcze dłuższą chwilę za jego oddalającą się sylwetką po czym zrezygnowana zwróciłam się w stronę domu. Totalnie straciłam ochotę na wchodzenie tam, ale trudno. Wzięłam ostatni głęboki wdech i najbardziej stanowczym krokiem na jaki było mnie stać wmaszerowałam do domu. Zamknęłam za sobą drzwi i dopiero wtedy spostrzegłam przed sobą jakąś blondynkę. Stała i gapiła się na mnie przerażonym wzrokiem. Nagle na jej napompowanych ustach pojawił się chytry uśmieszek.
- W domu nie nauczono Cię, że się puka zanim się wejdzie do obcego domu? Hm? - zmrużyłam oczy i przeszyłam tą sztuczną pannę na wylot.
- Tak się składa, że to jest mój dom. Co tu robisz?! - powiedziałam podniesionym tonem, bo jej obecność wcale nie była mi na rękę. Otworzyła szeroko oczy.
- No chyba nie złotko. - z pogardą dźgnęła mnie przerażająco długim tipsem.
- Chyba ty jesteś "złotko". Widziałaś się w lustrze? Wyglądasz jak byś miała żółtko na głowie. No fakt, pewnie nie masz luster w domu, bo wszystkie pękają na twój widok. Biedactwa nie są w stanie znieść widoku takiej sztuczności. - jej oczy wypełniły się łzami.
- Robert! - krzyknęła i z płaczem pobiegła na górę. Poczułam satysfakcję i oparłam się o ścianę. Dopiero wtedy zaczęłam się zastanawiać co ona tam właściwie robiła. Nagle z salonu wyszedł mój tata z telefonem przy uchu i filiżanką kawy w drugiej ręce. Na mój widok wszystko wylądowało na podłodze i rozprysło się po całym korytarzu. Powoli podszedł do mnie i dotknął mojego ramienia.
- Sandra... - szepnął. Odwróciłam wzrok, a on zrozumiał dlaczego i spuścił głowę.
- Wszystko Ci wytłumaczę!
- A co tu jest tłumaczyć! Mama zrobiła to samo! Nienawidzę Was! Zdradzacie się nawzajem i...
- To nie zdrada! - urwałam w pół zdania i spojrzałam na niego.
- Tak? To co? - nie kryłam rozbawienia.
- Małżeństwo moje i mamy było fikcją. Tylko ty trzymałaś nas razem. Mieliśmy swoje życia i teraz skoro nas zostawiłaś to rozeszliśmy się.
 - Że co? Nie mogliście mi powiedzieć? - zawiodłam się na nich obojgu.
- To nadal nie jest pełna prawda...
- To powiedz mi wszystko! - nie mogłam się opanować. Najchętniej rzuciłabym czymś, w niego.
- Nie mogę... - wiedziałam, że to powie. Dlatego szybko ruszyłam w stronę drzwi z zamiarem wyjścia i zostawienia go samego z jego sztuczną blondyną. Zatrzymałam się w pół kroku.
- Mama zaginęła. - odwróciłam się i wyszłam. Nie czułam nawet najmniejszej potrzeby rozmowy z nim. Nie było o czym. Zdziwiłam się, bo moje oczy nie wypełniły się łzami. Szybkim, zdenerwowanym krokiem przeszłam do końca moją ulicę i zastanawiałam się robić do czasu mojego lotu do Londynu. Wyjęłam z kieszeni numer chłopaka, który mi dał.
- Co mi tam. - powiedziałam na głos i zadzwoniłam. Po kilku sygnałach zrezygnowana nacisnęłam czerwoną słuchawkę i usiadłam na ławce.
- Jaka zimna! Mogliby te cholerstwa odśnieżać. - znowu powiedziałam do siebie. Zerwałam się na równe nogi i powoli kopiąc śnieg ruszyłam w stronę kawiarni.
 
Po chwili siedziałam już i mieszałam swoją łyżeczką kawę. Tworzyły się okręgi, które niesamowicie mnie ogłupiały. Nagle zauważyłam w rogu tego samego chłopaka z jakąś dziewczyną. Ona chichotała jak głupia, a on szeptał jej coś na ucho. Żałosne. Wyjęłam telefon i wystukałam.
 
"Po co dajesz mi numer, skoro nie zamierzasz odebrać."
 
Już po chwili zawibrował telefon chłopaka. Dziewczyna spojrzała na niego spojrzeniem pełnym nienawiści i szybko go chwyciła. Chłopak nie zdąrzył zareagować i w kilka sekund brunetka przeczytała wiadomość. Odłożyła telefon i zaczęła się do niego zbliżać. Odwróciłam wzrok i wpadłam na pomysł. Tak, jestem okrutna i chamska, ale taka moja natura. Wystukałam znowu.
 
"To spotkanie dzisiaj po południu aktualne? Pamiętaj, nic jej nie mów. Buziaczki skarbie! xoxo"
 
Reakcja dziewczyny była natychmiastowa: czyta, wstaje, wylewa mu lody na głowę, wychodzi z kawiarni z płaczem. Z zadowoleniem uśmiechnęłam się do siebie i upiłam łyk kawy. Chłopak przeczytał wiadomość i nadal w szoku podszedł do mnie i usiadł na ksześle naprzeciwko mnie.
- Udało Ci się. - powiedział i podniósł serwetkę ze stołu. Nic nie powiedziałam tylko uśmiechnęłam się zwycięsko.
- Czemu to zrobiłaś? Zazdrosna? - tym razem on się wyszczerzył, a ja zastygłam.
- O ciebie? No raczej nie. Z resztą, jestem zajęta. - otworzył szerzej oczy na moje ostatnie słowa po czym zamyślił się.
- Co byś zrobiła na moim miejscu? - spojrzał na mnie szczerym spojrzeniem.
- A jaki masz problem? - nie wiedziałam czemu, ale zaciekawił mnie.
- Dziewczyny mnie nie interesują. - rzucił po czym czekał na moją reakcję.
- I postanowiłeś mi to teraz powiedzieć, tak? - nie kryłam uśmiechu, bo przecież to było dziwne, że mówi o czymś takim mnie, a nie komuś bliższemu. - Nie widać tego po tobie. - dorzuciłam.
- O to chodzi. Żeby stwarzać pozory. - zrobił dłuższą pauzę. - To co byś zrobiła na moim miejscu?
- Ja? Chyba pogodziłabym się z tym i dałabym sobie spokój z dziewczynami. - tak mi się wydawało. Dopiłam łykiem kawę i odstawiłam filiżankę.
- Dzięki! - wstał, klępnął mnie w ramię i wyszedł. Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam go jak rozmawia z jakimś chłopakiem. Po chwili obydwoje spóścili głowy po czym nawiązali kontakt wzrokowy i pocałowali się. Zdziwiona i zaskoczona siedziałam i jeszcze chwilę obserwowałam tą scenkę. Jednak po kilku minutach odeszli trzymając się za ręce. Uśmiechnęłam się do siebie, bo nigdy nie widziałam pocałunku gejów. Zapłaciłam i wróciłam do hotelu. Ostatnie pół godziny wypełniłam paleniem, a następnie pojechałam na lotnisko taksówką. Podróż upłynęła mi na słuchaniu muzyki. Nadal w słuchawkach na uszach wyszłam na lotnisko i podeszłam do bagaży, które jeździły o taśmie w koło. Wypatrywałam swojego kiedy nagle ktoś złapał mnie od tyłu w pasie i pocałował w szyję.
- Hej skarbie. Jak podróż? - zdziwiona odwróciłam się i zobaczyłam Harrego. Stał i uśmiechał się ukazując swoje słodkie dołeczki.
- Nawet dobrze. Sprawa z tatą do niczego. Później ci opowiem, ok? - pokiwał głową i złapał przejeżdżającą moją torbę. Wtuleni w siebie poszliśmy wśród paparazzi do jego samochodu.

Nie mogę uwierzyć. Jak ON mógł się posunąć do czegoś takiego. Jeszcze raz przejechałam wzrokiem po mailu, który otrzymałam dzisiaj rano.

Złotko, jeśli do jutra północy nie dasz mi tego czego chcę już NIGDY nie zobaczysz swojej mamy. Rządam tylko jednej rzeczy, CIEBIE. Tak więc, czekam na CIEBIE  jutro o północy przed domem chłopaków. Jeśli się nie zjawisz, to wiesz co się stanie...

Drżącymi rękami zamknęłam klapkę laptopa. Nie odpisywałam,  nie robiłam nic. Tylko usiadłam i schowałam twarz w dłoniach.
- Zrobię to, prawda? Pójdę tam i odzyskam mamę. Znowu gadam do siebie... - powiedziałam na głos. Do pokoju zajrzał Niall.
- Sandra, wszystko ok? - zdenerwowany spytał się mnie.
- Tak, wszystko ok. - powoli zamknął drzwi i usłyszałam jego oddalające się kroki. Nie zamierzałam im powiedzieć o moich postanowieniach. Na pewno nie pozwoliliby mi tylko daliby tam ochroniarza. To była moja decyzja i nikt nie mógł mnie powstrzymać.
 
__________________________________________________________________________________

Witam Was kochani! Słuchajcie, byłam chora i uwierzcie, że wysoka gorączka odbiera chęć do życia. Tak więc, wyzdrowiałam i powracam do Was z nowym wyglądem bloga i nowym rozdziałem. Podoba mi się i wydaje mi się, że jest długi i ciekawy. Nie wiem co myślicie, więc piszcie w komentarzach. Postanowiłam nie zakładać drugiego bloga, bo już na tego mam mało czasu. Przy okazji informuję Was, że mój imagin pojawił się na blogu http://onedirection-imaginybyjull.blogspot.com/ proszę głosujcie na mnie w ankiecie,  jestem @Mundzia_1D i zależy mi na tym. To chyba wszystko, więc czekajcie na następny rozdział i komentujcie! ;D
PS. Zapraszam do zakładki 'Wasze Blogi' i niedługo utworzę nową. Poinformuję o wszystkim w 'Aktualnościach'.
PSS. Przepraszam za wszystkie błędy, ale internet mi zawala...

Pozdrawiam!
 
 
 
 
 


wtorek, 5 marca 2013

Rozdział 14 "Konfrontacja"

Czwartek; 10.01.13r;
Londyn

Podróż szybko minęła. Właściwie to cały czas spałam...

Siedziałam na kolanach Harrego i opierałam głowę na mojej ulubionej poduszce. Gapiłam się przez okno na dobrze znane mi ulice Londynu. Poczułam się trochę tak jakbym wróciła do domu. Raczej na pewno tak się poczułam. Nagle zauważyłam JĄ. Stała przy bramie domu chłopaków. Wyglądała tak jak kiedyś, rozmazany tusz, jakiś niedbale zarzucony płaszcz. Kiedy nas ujrzała szybko pobiegła w stronę limuzyny. Chłopaki nawet o centymetr nie zmienili swoich poprzednich pozycji. Pewnie myśleli, że to kolejna napalona fanka, ale nią nie była. Liam kiwnął na Paula, który wysiadł z samochodu i krzycząc coś zaczął iść do biegnącej kobiety. Złapał ją, ale ona strasznie się wyrywała. Nie mogłam tak dłużej siedzieć i bezczynnie patrzeć się na to. Otworzyłam drzwi i wysiadłam. Harry spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem, ale nic nie mówiąc zamknęłam mu drzwi przed nosem.
- SANDRA! SANDRA! - płakała, krzyczała i wyrywała się ochroniarzowi.
- Puść ją. Poradzę sobie. - spojrzał na mnie z powątpieniem w oczach, po czym rozluźnił swój żelazny uścisk i wolnym krokiem poszedł do chłopaków. Dałam mu znak głową, że może odjechać. Wykonał polecenie i już po chwili, wielka, czarna limuzyna pojechała po kamienistej drodze do willi. Z okien wystawały ciekawskie głowy chłopaków. Kiedy już miałam pewność, że nas nie widzą spojrzałam na moją rozmówczynię. Założyłam ręce i czekałam na jakąkolwiek reakcję z jej strony. Najpierw chciała mnie przytulić, ale odsunęłam się.
- Co to miało być...? - zapytałam się stanowczo i uciekłam wzrokiem w prawo. Rozpłakała się i schowała twarz w dłonie.
- Skarbie! Ja nie chciałam! Naprawdę! - udało jej się wydusić.
- Jak to nie chciałaś? Zdradziłaś tatę! Rozumiesz? Nie! Nic nie rozumiesz! Wiesz co to jest zdrada! Nie mogę uwierzyć, że dopuściłaś się czegoś takiego! - krzyczałam na nią, a ona tylko kuliła się i coraz bardziej płakała.
- Ale...
- Nie ma żadnego ale! Przecież wiem co widziałam! - nie mogłam się powstrzymać. To straszne, ale miałam ochot uderzyć własną matkę. Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek jeden z moich rodziców zdradzi tego drugiego. Nagle złapała się murku ogradzającego posiadłość chłopców. Zaczęła ciężko oddychać.
- Mamo?! Co się stało?! - zdziwiona tą sytuacją podeszłam do niej i niepewnie złapałam ją za ramię. Chwyciła się za klatkę piersiową i głośno sapała. Zrobiła się strasznie blada, a w jej oczach widziałam przerażenie. Nagle jej oczy się zamgliły i bezwładnie upadła na ziemię. Nie udało mi się jej złapać. Nie wiedziałam co robić. Moje serce zabiło szybciej. Kucnęłam przy niej i próbowałam ją jakoś obudzić, ale wszystko na nic. Złapałam się za kieszeń moich spodni, ale nie było w niej telefonu, bo został w samochodzie. Nie zastanawiając się w ogóle pędem ruszyłam po kamiennej drodze w stronę willi. Płakałam i krzyczałam, ale odpowiadała mi tylko i wyłącznie pustka. Kiedy dobiegłam z hukiem otworzyłam drzwi. Nikogo nie było na dole. Chwyciłam jakiś telefon ze stołu i zadzwoniłam po pogotowie. Roztrzęsionym głosem powiadomiłam ich o całej sytuacji. Chłopaki zeszli na dół i patrzyli na mnie.
- Bo mama... Ona... - rozpłakałam się jeszcze bardziej i wybiegłam z domu. Najszybciej jak mogłam dotarłam do miejsca, gdzie zostawiłam mamę, ale... Nie znalazłam jej tam. Zostało tylko puste miejsce. Strach opanował moje ciało. Nie wiedziałam co robić. Jak głupia zaczęłam biegać w koło i krzyczeć. Chłopaki nie wiedzieli o co chodzi, ale szukali razem ze mną. Nagle Harry zatrzymał mnie i spojrzał mi głęboko w oczy.
- Kogo my szukamy? O co chodzi? - z moich oczy wypłynęły kolejne strumienie łez.
- Mojej... Mamy... - wydusiłam i wyrwałam się mu. Zaczęłam przeczesywać cały ogród. W mojej głowie pojawiało się tyle myśli. Przelatywały z prędkością światła i znikały. Nie wiedziałam co mogło się stać. Porwali ją? Poszła? Druga opcja wydawała mi się dziwna, bo przecież upadła i była nieprzytomna. Tak się bałam, że już nigdy jej nie zobaczę. Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk syreny policyjnej. Jak widać chłopaki zawiadomili już o tym zdarzeniu policję. Pobiegłam do nich i roztrzęsiona wtuliłam się w Harrego. Mój spływający tusz brudził jego białą bluzkę. Oczywiście wścibscy paparazzi już się zebrali i zaczęli nam robić miliony zdjęć. Nie miałam na to ochoty, więc unikałam ich jak mogłam. Ochroniarze i policjanci zabrali się za poszukiwania, a ja z bezradności usiadłam na jakiejś ławce i wypłakiwałam się dalej Hazzie.

Nie wiem ile to trwało, ale w końcu podszedł do nas jeden ze stróży prawa.
- Mogę z panią porozmawiać? - zwrócił się do mnie. Wzięłam głęboki wdech i wstałam odchodząc gdzieś dalej z policjantem.
- Proszę mi dokładnie opisać całą sytuację. - stanowczym tonem powiedział, po czym otworzył notatnik i wyjął z kieszeni spodni długopis.
- Moja mama przyjechała tu do mnie po takiej niezręcznej sytuacji między nami. Chłopaki pojechali samochodem z ochroniarzami do domu, a ja zostałam tu sama z nią. Kłóciłyśmy się, kiedy nagle zemdlała. Pobiegłam do willi w poszukiwaniu pomocy, a kiedy wróciłam nie było jej... - z moich oczu kolejny już raz tamtego dnia wypłynął strumień łez. Skończył notować, po czym spojrzał na mnie.
- Rozumiem, że jest pani ciężko, ale robimy wszystko co w naszej mocy.
- Rozumiem...
- Jeszcze jedno, czy brama była otwarta kiedy zostawiła pani mamę samą w stanie zemdlenia? - chwilę się zastanawiałam, ale po chwili przypomniałam sobie, że tak.
- Tak... - spuściłam głowę, bo zdałam sobie sprawę co zrobiłam. Zachowałam się strasznie nieodpowiedzialnie. Każdy mógł tu sobie wejść. To przez moją głupotę.
- To wszystko, dziękuję. Proszę być dobrej myśli. - odszedł zostawiając mnie samą.

Siedzę w moim pokoju całkiem sama. Nie mogę zasnąć. Znowu. Z resztą jak mogłabym zasnąć po czymś takim? To byłoby nienormalne, przecież najpawdopodobniej porwali moją mamę! Tak, płaczę teraz. Nigdy nie spodziewałam się, że coś takiego mnie spotka, a co najważniejsze, to to wszystko z mojej winy. Nienawidzę siebie za to. Jak mogłam tak postąpić? Jestem głupia, beznadziejna... Szukam ratunku w nikotynie... Znowu...

 
Zamknęłam czarny zeszyt, który od tamtego dnia służy mi jako pamiętnik. Moja bezsilność mnie przerażała. Nie mogłam sobie poradzić z tą sytuacją. Jednocześnie pragnęłam bliskości jak i samotności. Wybrałam to drugie, ale nie wiem czy był to dobry wybór. Usłyszałam nieśmiałe pukanie do drzwi.
- Proszę. - szepnęłam i znowu usiadłam pod oknem. Do pokoju wszedł... Niall? Spodziewałam się Zayna, albo Harrego, ale nie Horanka. Cichutko usiadł obok mnie.
- Bardzo mi przykro... To nie twoja wina, nie obarczaj się tym. - powiedział szeptem, jakby bał się, że mnie wystraszy. Schowałam twarz w dłoniach.
- Nie gadaj głupot! To moja wina! - właściwie to już wyłam. Rozpacz rozdzierała mnie od środka. Cały czas myślałam o tym co musi przeżywać mama. Nie mogłam. Zrobiłam to co napisałam w pamiętniku, nikotyna. Już chciałam zapalić, kiedy ciepła dłoń Nialla powstrzymała mnie. Zapomniałam, że on też tu jest. Wyjął papierosa z mojej ręki i odłożył go na bok.
- Nic w życiu nie dzieje się bez powodu. Wszystko jest po coś. Czasem świat musi się zawali, żeby potem było dobrze. - uśmiechnął się ciepło i nieśmiało objął mnie ramieniem. Znowu wypłakiwałam się chłopakowi w ramię brudząc mu koszulkę... Sięgnęłam ręką po papierosa, ale Horan znowu złapał mnie za rękę.
- Nie rób czegoś, czego będziesz żałowała później. - pomału odsunęłam dłoń i wtuliłam się w chłopaka. Spojrzał w kierunku telewizora.
- Masz ochotę na film? - zapytał nieśmiało.
- Dzięki, ale nie. Chcę pobyć sama. - wstał i z wahaniem cmoknął mnie w policzek po czym opuścił pokój. Znowu zostałam sama.
 
Właściwie to tylko Niall nie ma dziewczyny. Jest cichy i spokojny. Nieśmiały, ale ma bardzo dobre serce. Potrafi pocieszyć. Prosiłam innych o samotność, ale tylko on przyszedł. Gdzieś w głębi jego serca siedziało takie coś, że wiedział, że powinien tu jednak przyjść. Inni nie mają tego czegoś. Nawet Harry.
__________________________________________________________________________________
Witam ponownie. Jak wiecie z aktualności wszystko przez tatę. xD Ogólnie wydaje mi się, że rozdział jest do niczego, krótki, nudny i bez sensu. :( Aż tak strasznie źle? Piszcie co myślicie. Postaram się napisać dłuższy następny i dodać go szybciej. Jeśli jest beznadziejny to baaardzo przepraszam...